Cypr: Famagusta, tak blisko, tak daleko. Ghost City Varosha.
Famagusty nie planowałam. Najwidoczniej jednak ona zaplanowała mnie.
- Jak się nazywa to opuszczone miasto? No to, gdzie tylko wojsko siedzi? No wiesz, ONZ?
- Jakie miasto?
- Poczekaj, Urbex History tam byli i łazili po ruinach, takie walące się domy. 50 lat to nieczynne stoi.
Tak oto trafiłam na wycieczkę na stronę turecką Cypru, choć jak mnie dziś rano upomniała Karola: okupowaną od 1974 roku. Z 3 opcji z Famagustą: minibusem, czerwonym busem albo taxi wybrałam środkową. Economy. 35 eur od osoby z Protaras. Wyjazd o 9h, powrót o 16h.
Godzinę zbieraliśmy ludzi po drodze. I Marię, przewodniczkę ze strony greckiej. Po stronie tureckiej był też Oktan, miejscowy przewodnik. Tak oto przejechaliśmy granicę mijając brytyjską bazę wojskową. No i zrobiło się turecko. Flaga Cypru tureckiego to odwrócona kolorystycznie flaga Turcji. Z dodatkowymi 2 paskami. Na balkonach flagi tureckie. Napisy po turecku. Wszystko z odlatujacym tynkiem. I już nie białe, a żółte.
Potężne mury z czasów weneckich otaczają niezbyt zadbaną starówkę. W porównaniu z naszym kurortem Protaras było skromnie. Za to klimatycznie. Jak gdzieś tynk odleciał, to już leży. Nawet koty nie takie puchate jak po stronie unijnej. Biedniej. Taki Stambuł. Soki z granatów, turecka kawa, czuć po tych 50 latach okupacji, że tu jest inaczej. Zrujnowana katedra z dobudowanym minaretem: zrobiło się dziwnie. Inne wielkie kościoły to już tylko ruiny bez dachu. To może lepiej, że jednak historia toczy się dalej. Przynajmniej te budynki stoją. Wspięliśmy się na mury. Tych to ząb czasu nie rusza. Potęga Wenecji tkwi w nich do dziś. Ciasteczka i desery firmy Patek: prawdziwe smakołyki. Przewodniczka wie, gdzie można przyjemnie spędzić 90 min czekając na turystów.
Drugi punkt programu to Ghost City czyli Varosha. "Tam udostępniono turystom jakąś 1 uliczkę" - usłyszałam od Karoliny. Szczerze, to pół miasta. Nie wolno wchodzić do budynków, ani w boczne uliczki, ale spaceru jest na 1.5 do 2h jednak... I robi to wrażenie. Niestety dziś to bardzo turystyczne miejsce. Zadeptane. W Famaguście nie było takich tłumów... Nasza Maria zrobiła z nami 30 min spaceru i podjechała na Golden Beach, plażę przy czynnym dziś hotelu z 300m dalej. Grupa poszła na hamburgery. A my wróciliśmy do Varoshy: obeszliśmy resztę dostępnego miasta i był to dobry pomysł, w końcu po to tu przyjechaliśmy. 50 lat odcisnęło piętno na tym miejscu. Strażnik zapytał tylko czy mamy drona lub kamerę. Pisało coś o entry fee, ale pytałam Marii: opłat póki co brak. Tak to funkcjonuje od 2019 roku. Spotkałam tam z 8 grup turystycznych po 40 osób. Jest potencjał na opodatkowanie tego miejsca. Zdziwię się jak nie zrobią z tego atrakcji turustycznej z biletem wstępu za 10 eur. Teraz płaci się tylko za wypożyczenie zdezelowanego roweru, melexa albo hulajnogi. Nie widzę jednak sensu: to się na spokojnie w 90 min obejdzie pieszo. Nie wolno robić zdjęć żołnierzom. Wszędzie są kamery. Uważam wycieczkę czerwonym autobusem za 35 eur za bardzo sensowny wydatek. Na powrocie kierowca podwiózł nas pod sam hotel. Jak sądzicie, że bez przepustki wejdziecie do budynków realnie grożących zawaleniem, to możecie się zdziwić: teren wojskowy okamerowany. To się może źle skończyć. Ja naturalnie zapomniałam kapelusza na ławce: żołnierz nie patrzył miło na biegających tam i z powrotem...
Komentarze
Prześlij komentarz